(5) Niespodziewana podróż

Poniedziałek, 22.11.2021

Zdjęcie autorstwa Kaur Martin na Unsplash

Minęły już dwa tygodnie od pogrzebu mojej matki. Powinnam być teraz w żałobie i ją opłakiwać, ale nie daje mi spokoju to, co powiedziała tuż przed śmiercią. Mój ojciec nie jest moim ojcem biologicznym? To kto jest? Wspomniała coś o jakimś mieście w południowo-wschodniej Hiszpanii. Kartagena?

Moja ciekawość i jednocześnie złość na mamę były na tyle silne, że już pięć minut później miałam zarezerwowany bilet lotniczy do Murcji — najbliższego miasta z lotniskiem, z którego mogłam dostać się do Kartageny. Może to było dość impulsywne i szalone, ale nie było niczym, na co spadkobierczyni prosperującej firmy farmaceutycznej nie mogłaby sobie pozwolić.

                                                                        **********

Nienawidzę latać. Nigdy tego nie lubiłam, a z moją postępującą chorobą lokomocyjną latanie było istnym koszmarem. Całe szczęście, że zrobiłam sobie darmowy zapas Lokomotivu na tę podróż. Kolejna zaleta posiadania firmy farmaceutycznej.

Jak tylko usiadłam na swoim miejscu — w pierwszej klasie, oczywiście — łyknęłam dwie tabletki i nim się obejrzałam, byliśmy już w chmurach.

Tabletki szybko zaczęły działać i momentalnie poczułam się błogo. Wyjrzałam przez okno. Moim oczom ukazał się jeden z najwspanialszych widoków, jakie w życiu widziałam. Może dlatego, że tak rzadko latam... 

Pod samolotem rozpościerały się kłęby chmur — tak puszyste, iż wydawać by się mogło, że to właśnie z nich zrobiona jest najbardziej luksusowa pościel. Niemal czułam ten świeży zapach puchu i nowości. Czułam, jak opatula mnie jej miękkość, a na moje powieki spada ciężar godny samych siłaczy. Czułam, jak, nie mając wyboru, poddaję się bezsilna i zapadam w błogi sen.

                                                                        **********

Lot nie był długi. Gdy się obudziłam, pilot właśnie przymierzał się do lądowania. 

— O, nie... — szepnęłam sama do siebie. Od startowania tylko lądowanie jest gorsze. Przez okno widziałam, jak samolot zbliżał się niebezpiecznie szybko ku lądowi. Gdy jego koła już prawie dotykały ziemi, czułam tak duże napięcie, że musiałam zamknąć oczy i zatkać uszy. Zupełnie jak mała dziewczynka. Na szczęście, nikt mnie nie widział — kolejny plus podróżowania pierwszą klasą.

Po kilku — bardzo dla mnie stresujących — sekundach wreszcie samolot osiadł na ziemi. Zabrałam swoją małą walizkę i ruszyłam wraz z tłumem. Nie za bardzo wiedziałam, dokąd idę, bo nie znam hiszpańskiego, ale po wejściu do budynku lotniska moim oczom ukazały się wielojęzyczne znaki. Angielskim władam biegle, więc bez problemu dostałam się do wyjścia.

Komentarze